Gdy tylko podniosłam głowę, zauważyłam zaryglowane drzwi,
niby pieczęcią od zwojów, które w Grayesed widziałam codziennie. Ściany rodem
ze sparszywiałego koszmaru snuły się, jakby za mgłą, chociaż powietrze w
pomieszczeniu było wyjątkowo rześkie. Ciężko było określić gdzie się znajduję. Z niewiadomych przyczyn, w mojej pamięci pojawiły
się obrazy z Górnego Kręgu, kiedy Yordun znów objął władzę. Jego rządy były
brutalne i nieuzasadnione, ponieważ niszczył wszystko, co napotkał na swojej
krótkiej drodze. Nieubłagalnie, jednak, powtarzał sobie, że rzeczy niemożliwych
nie ma. Dlatego Grayesed od wielu stuleci zasnute było tajemnicą. Krąg liczył
na łaskę, której nigdy nie dostał od władcy bez królewskiej krwi. Zanim
zrozumiałam co się dzieje, szpony objęły moją szyję. Nabrałam powietrza. –
Jeszcze nie rozumiesz, gdzie jesteś, a byłaś już tu wiele razy. – Szorstki głos
odezwał się za plecami. Głos głęboki, mroźny… kobiecy. Ermena. Z opowieści - wysoka
kobieta o bladej cerze i kasztanowych, splątanych w warkocze włosach. O groźnym wyrazie twarzy. Rzadko kiedy widać u niej uśmiech; jednak jej oczy pełne są
zakłopotania i nadziei. Posługuję się długim, błyszczącym w nocnym świetle
mieczem, lecz o wiele lepiej włada magią. Niszczycielka snów. Twórczyni nocnych
koszmarów. Wygnana za próbę wtargnięcia do snu i zabicia jednego z mieszczan po Drugiej Stronie. W
dzieciństwie opiekunowie straszyli mnie i rodzeństwo tą postacią, żebyśmy nigdy nie
oddalili się poza granice polany, a już na pewno nie próbowali wydostać się z
Grayesed.
Kawałek drogi dzielił rodzinne progi od muru miasta, jednak nie było to żadnym problemem, biorąc po uwagę moją rasę. Byliśmy sprytni; sprawnie przemykaliśmy pomiędzy budynkami, nie mówiąc o otwartych połaciach zieleni, na których spędzaliśmy większość swojego życia. Mistrzowie ucieczki, wszechstronnie obeznani z Dolną Magią, niedostępną dla mieszczan. Ponowne pociągnięcie za szyję. Oczywiście, że ją kojarzyłam. – Czego chcesz? – rzuciłam. Kobieta zrobiła krok w przód, wychodząc w pole mojego widzenia. I faktycznie, pogłoski o jej bladości były prawdą. – Chciałabym wolności, którą możesz mi ofiarować, jeśli zechcesz. – odpowiedziała. – A zechcesz, bo nie daję Ci wyboru. – Jej szpony musnęły moje ramię po czym zniknęły w odmętach czerni, zakłócanej jedynie ogniem świecy. Po chwili zrozumiałam, gdzie jestem. Ogień w kominku jeszcze się żarzył, a chrust w palenisko przewracał, powoli trawiony żywiołem. Drewniane ściany skrzypiały pod wpływem wiatru, a podłogi – pod wpływem nacisku. Przed małe okno przebijały obrazy skalistego podwórka, zarośniętego mchem. – „Ostatnim razem byłam tam, na zewnątrz. – pomyślałam. – A teraz bestia stoi obok mnie. –
Kawałek drogi dzielił rodzinne progi od muru miasta, jednak nie było to żadnym problemem, biorąc po uwagę moją rasę. Byliśmy sprytni; sprawnie przemykaliśmy pomiędzy budynkami, nie mówiąc o otwartych połaciach zieleni, na których spędzaliśmy większość swojego życia. Mistrzowie ucieczki, wszechstronnie obeznani z Dolną Magią, niedostępną dla mieszczan. Ponowne pociągnięcie za szyję. Oczywiście, że ją kojarzyłam. – Czego chcesz? – rzuciłam. Kobieta zrobiła krok w przód, wychodząc w pole mojego widzenia. I faktycznie, pogłoski o jej bladości były prawdą. – Chciałabym wolności, którą możesz mi ofiarować, jeśli zechcesz. – odpowiedziała. – A zechcesz, bo nie daję Ci wyboru. – Jej szpony musnęły moje ramię po czym zniknęły w odmętach czerni, zakłócanej jedynie ogniem świecy. Po chwili zrozumiałam, gdzie jestem. Ogień w kominku jeszcze się żarzył, a chrust w palenisko przewracał, powoli trawiony żywiołem. Drewniane ściany skrzypiały pod wpływem wiatru, a podłogi – pod wpływem nacisku. Przed małe okno przebijały obrazy skalistego podwórka, zarośniętego mchem. – „Ostatnim razem byłam tam, na zewnątrz. – pomyślałam. – A teraz bestia stoi obok mnie. –